Strona główna Świadkowie czasu honoru Janina (babcia) i Józef (wujek)
Janina (babcia) i Józef (wujek)
Wpisany przez Katarzyna, Gorenice   
sobota, 28 czerwca 2014 07:10

ONA siedzi ze złożonymi na kolanach rękoma, ubrana w tak dobrze znaną mi zieloną sukienkę - symbol moich słodkich, beztroskich wcale nie tak dawnych czasów.

ON stoi nad nami niczym pomnik, wzrok ma zmącony, skupiony, prawie nieobecny na wpół stęskniony - za czym ON tak... - próbuję odnaleźć źródło JEGO niepokoju.

Nie odnajduje.

Na prośbę by usiadł obok mnie stanowczo odmawia.

 

 

 

 

... Nad nami - noc. Goreją gwiazdy,
Dławiący, trupi nieba fiolet.
Zostanie po nas złom żelazny
I głuchy, drwiący śmiech pokoleń.
Tadeusz Borowski (*Pieśń)

 

Powietrze staje się nieznośnie duszne, tłumiące wszystkie myśli i doznania... dziwnego odczucia dopełnia na dodatek ciężka woń świeżo umytej podłogi i starych mebli. Czy poznałam kiedyś słodsze uczucie? - zastanawiam się wpatrując z dziwną tęsknotą w wielki ścienny zegar, który każdą z następnych chwil przemienia w nieulotne zapomnienie.

Rozsiadam się wygodniej na ciepłej sofie dostrzegając w ICH oczach młodość, która dawno temu przecież przeminęła... dlaczegóż teraz więc stanęła między nami?

ONA siedzi ze złożonymi na kolanach rękoma, ubrana w tak dobrze znaną mi zieloną sukienkę - symbol moich słodkich, beztroskich wcale nie tak dawnych czasów. ON stoi nad nami niczym pomnik, wzrok ma zmącony, skupiony, prawie nieobecny na wpół stęskniony - za czym ON tak... - próbuję odnaleźć źródło JEGO niepokoju. Nie odnajduje. Na prośbę by usiadł obok mnie stanowczo odmawia. - Jakież to dziwne - nabieram co raz większej ciekawości - są tak blisko siebie, a zdają się błądzić nie odnajdując wspólnej drogi, wspólnych myśli. Każde z nich pogrążone we własnej samotności wydaje się czekać i czekać i czekać... . Cisza panująca wokół nas utwierdza mnie tylko w tej dziwnej świadomości, że udało im się na powrót wrócić do tamtych lat - czasów radości i spełnienia, rozłąki i przygód, życia i śmierci... .

- Czemuż za każdym razem ta podróż odbywa się w takim milczeniu.... - zastanawiam się skubiąc frędzle poduszki, ukradkiem dostrzegając chusteczkę do nosa w JEGO ręku - to nic - poprawiam się w myślach - to nic, najważniejsze, że za każdym z tych wszystkich kolejnych, co raz rzadszych już ,, razów,, mogę przenosić się do tego zaczarowanego świata, w którym jak na rozkaz zniszczone wsie i miasta powstaną na nowo, każdy z domów znów pokryje się strzechą, przydrożne łąki - jak wtedy - zapachną rozchodnikiem i macierzanką, powstaną z grobów wszyscy którzy pomarli... a zegary w szaleńczym tempie cofając trwożnie swoje wskazówki oznajmią na powrót 1 września 1939 roku.

- Życie było wtedy tak odmienne niż dziś - myślę z trudem opanowując drżenie całego ciała - Ahh gdybym mogła chociaż na dzień nie! pół dnia, albo choć najdrobniejszą chwilę... ale nie.

- Wojna dała nam coś czego nie uzyskalibyśmy nigdy, gdyby nie jej wybuch - Zaczyna, wyraźnie marszcząc brwi, drobna kobieta w zielonej sukience przytakuje mu - Podział był straszny na biednych i bogatych rozumiesz? - szuka potwierdzenia w moich oczach. Znajduje je. - Wszyscy z miasta byli lepsi niż my ze wsi. Z nami nikt nie chciał nawet rozmawiać, nikt nie chciał nas słuchać, nie mieliśmy żadnego głosu, to jest... byliśmy po prostu zaściankiem z tak olbrzymią przepaścią między nimi, że nie da się tego nawet określić - kiwa ręką na znak protestu czy zrezygnowania

- Dziwki ze wsi - kobieta w zielonej sukience ostentacyjnie przytakuje

- Babciu..? - nie jestem pewna czy dobrze usłyszałam.

- Dziwki ze wsi - jej głos jest twardy i stanowczy, nie tak ciepły i serdeczny do jakiego przyzwyczaiła mnie na co dzień - tak właśnie mówiła do nas nauczycielka w szkole podstawowej.... . Taa, Dziwki ze wsi.... - ton jej staje się cichy, senny, nostalgiczny. Kiwając się to w przód to w tył, cała zdaje się tonąć w przeżywaniu wszystkiego na nowo - A pamiętasz?! - podrywa się nagle - Józek, te maliny? Józek marszczy brwi. - Nie pamięta - myślę - nie pamięta...

- No.. jak sprzedawaliście... no wiesz! - nie daje za wygraną

- Tak! - Józek rozpromienia się, zaraz jednak potem kuli w sobie - nie maliny a poziomki.. to były pierwsze poziomki. Zawsze chodziliśmy na pierwsze poziomki, żeby potem móc sprzedać je w mieście. Tym.. no miastowym. Podeszła raz taka paniusia i chciała je kupić ode mnie, ale nie spodobały jej się moje ręce, nie spodobały jej się ręce 13 - letniego chłopca! - jego głos zdaje się drżeć - Nie kupiła ich wtedy ode mnie, bo były brudne z jagód i pachniały lasem, a może po prostu naszym wiejskim ,, gorszym,, życiem? - zastanawia się, błądząc zmąconym wzrokiem gdzieś daleko za siebie - Nie kupiła!... Dlatego wojna obok śmiertelnego żniwa, biedy głodu i chorób dała nam też to.. równość... wszystko przewróciło się do góry nogami, nie było już miastowych i wiejskich dzieci, biednych i bogatych, lepszych i gorszych... wszystko odwróciło się tak jak na złość. I to my! - nieświadomie podniósł głowę do góry, zadzierając podbródek - to My! Byliśmy wtedy wygrani, bo nam jedzenie rodziła jeszcze ziemia, a oni przyjeżdżali do nas błagając, tak błagając! o choćby uszczknięcie kawałka z tego co daje nam nadzieję na przeżycie kolejnych dni... Taka niesamowita rewolucja! - donośny głos zdawał się dzwonić delikatnie po kryształach i lustrach grając nam tęskną melodie tamtych czasów..

- Ale wróciła do nas.... Wróciła.... Pamiętasz? Mama wykopali jej wtedy krzak ziemniaków - Babcia uśmiecha się do tamtych wspomnień

- Widzisz dziecko taki zbieg okoliczności! - wujek zagląda mi głęboko w sumienie, z babcią zdają się rozumieć bez słów - ta sama Paniusia od poziomek zapukała do naszej chaty, zgięta w pół, strapiona, roztrzęsiona , kompletnie zrezygnowana, żeby mama dali jej co kol wiek do jedzenia, bo pieniądze straciły już całkowicie wartość i nie jest w stanie nic za nie kupić... co kol wiek, pamiętam - wycisza głos - przyszła do nas jako skromna, dobra kobieta, jednak ja widziałem ją taką jaka była wtedy... i choć przed chwilą brzydziła się rąk które uzbierały poziomki o dziwo teraz nie brzydziła się rąk które kopały dla niej krzaczek ziemniaków...

- Mama nie mieli zbyt dużo, prawie nic nie mieli, ośmioro dzieci do wyżywienia i wojna a mimo to wykopali ten krzaczek ziemniaków dla niej. Pamiętam - babcia rozsiada się wygodniej w głębokim fotelu, wujek Józek zdaje się wrastać co raz głębiej i głębiej w miejsce na którym stoi dobre już kilka minut. Tak zaczyna się więc ta historia którą znam na pamięć, za każdym jednak razem starając się chłonąć każdy jej poznany już szczegół na nowo. Tak zaczyna się historia zwykłych ludzi skazanych w czasie wojny na pokutę za grzechy i wszelkie zło tego świata za które nie odpowiadali nawet w najmniejszym stopniu, na pokutę długą i okrutną, pełną zwątpień, rezygnacji, pogłębiającej się otchłani na pokutę prób, upadków i ciągłej nadziei na jej rychły koniec...

- Od razu po wybuchu wojny chłopcy i dziewczęta po skończonym 14 - stym roku życia musieli stawić się do starostwa w mieście (przyp. Olkusz). Jaki to był płacz, jaka rozpacz... nie da się tego wyrazić! - wujek Józek podnosi chusteczkę do oczu, wycierając nią jeszcze suchy policzek. - Szwaby nic nie powiedziały więcej jak to, że jest taka zbiórka i koniec! Jezus... jak mama płakali.... - chowa twarz w pomarszczonych dłoniach. Dopiero teraz spostrzegam, że są pełne drobnych fioletowych i różowych żyłek, obrzmiałe, wręcz opuchnięte, są jak wizytówka Jego długiego życia.

- Tatę już powołali na wojnę, mama zostali sama z ośmiorgiem dzieci - babcia stara się uzupełniać

- A Ja miałem te 14 lat. Chyba nie dużo z tego rozumiałem.. ale czułem, że dzieje się coś niedobrego. Mama chcieli oszaleć, z naszego domu wypadało czworo z nas którzy musieli tam iść,.. no którzy byli zagrożeni: Ja, Staszek, Władka i Michał. Wiesz co to jest?! Wiesz co to znaczy? Oddać swoje dzieci w nieznane, w szpony obcego pogrążonego wojną świata, w ręce tych wszystkich dla których nie jesteś wart nawet worka ziemniaków ... - wujek wstrzymuje oddech. Robię to razem z nim.

- Ostatecznie Michał nie pojechał, udało się go ,,uratować,,. Był bardzo wątły na zdrowiu, mama ubłagali Panią Gruberową ( przyp. Polka, żona Niemieckiego urzędnika p. Grubera , matka dwóch synów poległych na wojnie), której nosiliśmy mleko przed i w trakcie wojny, a zresztą dzięki której przeżyli te ciężkie lata.. . No! - kontynuuje dalej babcia - Michał został więc z nami w domu. Pamiętam, że mama całowali Ją wtedy po rękach, że to wszystko udało się tak załatwić..

- No ale My musieliśmy stawić się w danym dniu i w danej godzinie w wyznaczonym przez nich miejscu, nie było innej rady - wujek Józek przycisza głos, przez cały ten czas stoi niewzruszenie galopując w swych wspomnieniach co raz głębiej i dalej - Poszliśmy więc. Rozpacz była ogromna, bo powiem Ci - spogląda na mnie badawczo, tajemniczo - nikt nie wiedział co nas czeka, czego Oni mogą od nas chcieć, to była wielka nieodgadniona tajemnica, co chcą z nami zrobić, jakie mają względem nas plany. Kiedy zebraliśmy się już wszyscy wybrani przez dowódcę Niemcy podchodzili do każdego z nas i sprawdzali nogi, ręce, dłonie.. kazali robić przysiady, skakać. - uśmiecha się na to wspomnienie - Ha! My chłopcy w tym wieku byliśmy trochę niepokorni i śmialiśmy się z tego wszystkiego, bo takie ćwiczenia dla nas... no ale dziewczyny szlochały strasznie, rozpaczały.. Zwłaszcza gdy podjechał pociąg z bydlęcymi wagonami i musieliśmy się załadować do niego... Przyznam że wtedy mina mi trochę zrzedła, no bo jakże to? Dokąd? Czy daleko od domu, od mamy? Na jak długo? Te pytania i wiele innych obijały się bez odpowiedzi od drewnianych belek wagonu. Dali nam chleb na drogę, pamiętam że pomyślałem wtedy iż skoro dają nam jedzenie to potrzebują nas, jesteśmy im potrzebni... i skoro wiozą nas dokądś to też najwidoczniej mają w tym jakiś cel....

- Ja i reszta nas zostaliśmy z mamą w domu - wtrąca babcia - Taka bieda co wtedy przyszła.... Jedzenie dostawaliśmy na kartki, ziemia przestała rodzić, owoców to wcale nie było! Na noc trzeba było zasłaniać okna papą żeby nie przechodził nawet promyczek światła. Ale i tak mleliśmy mąkę w żarnach, jedno wychodziło na ulice pilnować czy żandarm nie idzie.. a mama szybko umleli trochę tej mąki. Gdyby ktoś doniósł, to.... Oświęcim... - zniża głos - No a nas - wujek wchodzi jej w słowo - nas dowieźli tym bydlęcym pociągiem do Niemiec. Porozstawiali w różne miejscowości. Tam gdzie my trafiliśmy, było nas 48. W tym na szczęście parę z naszej wsi (przyp. Żurada) z początku i w ogóle przez całe te 5 długich lat staraliśmy trzymać się zawsze razem. Każde patrzyło jak zmienia nas czas, jak z niepozornych dzieciaków przeradzamy się w dojrzałych jak na swój wiek nastolatków... . Ja trafiłem do pracy na farmę, nasz Baor był dobrym człowiekiem ale bardzo rygorystycznym. Nad wszystko cenił sobie czystość i porządek... pamiętam od razu jak przyjechaliśmy kazał nam pokazać swoje ubrania, bieliznę. Zawsze musieliśmy chodzić czysto, jeśli jakaś dziewczyna miała zapoconą halkę musiała iść zaraz ją wyprać i założyć sobie nową. To było bardzo krępujące! Przecież my, dzieci ze wsi nie chodziliśmy nigdy aż tak czysto ubrane, pełno wszy zawsze było... a tu takie teraz zasady... . No ale! Przyjechaliśmy tu do pracy, która polegała na pomocy w gospodarstwie, dzień i noc pracy w polu i przy obejściu . Tak leciał nam dzień po dniu, miesiąc po miesiącu. Nie mogę nie przyznać, że był to zły dla nas czas... dostawaliśmy przede wszystkim dobrze jeść. Co jak się potem okazało było kluczowe dla przeżycia wojny....

- Gdyby Was Niemcy nie zabrali, mama nie wykarmili by nas wszystkich, zagłodzilibyśmy się na śmierć - babcia popada w zadumę

- Taak - wujek Józek przytakuje - Tam przynajmniej jedliśmy normalnie. Baor z żoną dobrze nas traktowali - zamyśla się - to nie były złe dla nas czasy, kiedy dostałem raz jedyny list z domu od matki, płakałem nad zapieczętowaną kopertą nie miałem nawet sił by ją otworzyć i przeczytać co pisze. Ale kiedy tak siedziałem i rozczulałem się po części nad sobą samym po części z tęsknoty za domem przyszła do mnie żona gospodarza i jego córka i płakaliśmy wszyscy razem nie odzywając się do siebie ani słowem... tak mi to utkwiło w pamięci. Praca w obejściu była dość ciężka, ale też baor dbał żeby żadne z nas nie pracowało ponad siły... kiedy raz niosłem dwa wiadra wytarmosił mnie za ucho krzycząc że wolno jest mi brać tylko jedno... . To byli bardzo porządni ludzie, udało mi się też zrobić prawo jazdy na traktor... tak zdecydowanie, choć pełne rozłąki i bólu to były wartościowe lata dla mnie. Nauczyliśmy się wtedy tylu rzeczy. Ale nie wszyscy widzieli to tak jak ja... . Miastowe dziewczyny chciały się wieszać, bo nigdy wcześniej nie miały wideł czy grabi w rękach, ale potem jakoś i one się przyzwyczaiły. Niemcy pobrali także młodzież z powstania warszawskiego, w pewnym sensie ocalili ich w ten sposób, dali drugie życie choć mogli zabrać przecież to pierwsze tuż po upadku powstania. Nie mam więc złych wspomnień z pobytu u Baora, choć tragedia rozstania i pożegnania z rodziną w pierwszym momencie była ogromna. Kiedy skończyła się wojna i wracaliśmy do domu, każde z nas znowu dostało kromkę chleba na drogę. Niestety nasz transport do Polski przejęli Rosjanie, każdemu z nas wyrwali chleb i nie zapomnę do końca życia - brwi wujka marszczą się w gniewie - zdeptali go. Odebrali chleb dzieciom, nie żeby zjeść, zrobić z niego zapasy.. ale po prostu żeby go zniszczyć.

W pokoju robi się przeraźliwie duszno z powodu dojmującego południowego słońca, które wydaje się opanowywać każdy z kątów w mieszkaniu. Wojna, śmierć, szczęście, smutek, pożegnanie - zdają się dudnić w mej głowie, w mych myślach. Chce zadać jeszcze parę pytań wujkowi ale po Jego spojrzeniu wiem już jednoznacznie - przeniesie się do tamtych lat zabolało bardzo, powrót do teraźniejszości boli jeszcze mocniej. O nic więcej więc nie pytam siedzę sztywna, wyprostowana, do granic możliwości skupiona. Czasem zastanawiam się co czyni tamte lata, tamto pokolenie tak wyjątkowym, babcia niespodziewanie odpowiada na moje niepokorne pytanie zadane nieśmiało w myślach...

- Wiesz - rzuca na wpół do mnie na wpół do wujka na wpół do siebie samej - choć nikt prócz nas z dawnych czasów już nie żyje, ja mogę powiedzieć że przeszliśmy dobrze tą próbę czasu, próbę charakteru. Każde z nas osobno i wszyscy razem udowadnialiśmy sobie każdego kolejnego dnia, że chcemy żyć i że nie umiemy żyć bez siebie nawzajem, jesteśmy sobie potrzebni. Wy - wbija we mnie przeraźliwie smutny wzrok - Wy myślicie, że jesteście samowystarczalni, nieskończenie doskonali w tym co robicie, co myślicie, czego się podejmujecie. Ale tak nie jest, moje dziecko. Nie jest.

Odruchowo przenoszę wzrok na ulubione zdjęcie mojej babci, wówczas 22 - latki. Spoglądam na nią siedzącą w fotelu widząc w niej już teraz swoją rówieśnicę.

Ile czasu musi jeszcze upłynąć - zastanawiam się byśmy potrafili kochać i doceniać życie jak Oni NIEŚMIERTELNI BOHATEROWIE ŚMIERTELNYCH CZASÓW...

 


Na zdjęciu Janina Glanowska (moja babcia)

 

Ankieta

Czy Twoim zdaniem, serial przyczynił się przywrócenia pamięci o cichociemnych oraz żołnierzach wyklętych?
 

Z planu serii "Powstanie"

Ostatnie komentarze